Minęła kolejna godzina operacji. Siedziałam w poczekalni czekając, aż wyjdą z bloku operacyjnego z informacją na temat stanu Brajana. Martwiłam się w chuj. Bałam się o niego.
Po kolejnych piętnastu długich minutach zazgrzytały zawiasy przeszklonych drzwi, w których stanął doktor Marczak z poważna miną.
- Coś się stało - stwierdziłam.
- Nic oprócz tego, że widzę, że jego ojciec jeszcze nie dotarł.
- Tak wiem - potwierdziłam. - Dzwoniłam do niego, ale jest w pracy.
- Rozumiem - powiedział powoli kiwając głową.
- Dobrze l, a jak przebiegła operacja ? - spytałam ledwo co wypowiadając słowo "operacja" .
- Kość łokciowa została poskładana. Wszystko przebiegło dobrze. Jest pod narkozą. Jeszcze się nie obudził.
- A dlaczogo nie oddychał ? - spytałam z drżącym głosem.
- Jest teraz w dobrym stanie - odparł lekarz.
- Nie odpowiedział pan na pytanie.
Westchnął.
- Miał zatrzymaną akcję serca - wyszeptał.
Wciągnęłam głośno powietrze.
- Słucham ?! - wykrzyknęłam. - Czyle jednak nie jest dobrze!! - oskarżyłam doktora.
- Teraz jest dobrze - zapewnił mnie. - Nie wiemy dlaczego do tego doszło, ale w twlej chwili chłopak jest stabilny i nic nie zagraża jego życiu.
- Kiedy będę mogła go zobaczyć ? - cisnęłam kolejne pytanie ze złością jak pocisk.
- Za jakieś dwie godziny, gdy wyjdzie z narkozy - odpowiedział. - Miał dużo szczęścia, że przeżył i że ma taka fantastyczna dziewczynę.
- Nie jestem jego dziewczyną, tylko przyjaciółką- sprostowałam.
- W takim razie ma fantastyczną przyjaciółkę - dotknął mojego ramienia i je poklepał. Odwrócił się i wymaszerował do jakiejś sali.
Po chwili usłyszałam zgrzytanie kółek od łyżka szpitalnego. Na nim leżał chłopak z czarnymi włosami o jasnej cerze. Przypominał mi Dominika Santorskiego z "Sali Samobójców" i to nie tylko z wyglądu. Mieli te same wady i zalety, jakby ta postać została stworzona na podstawie mojego przyjaciela. Mój Brajan.
Podbiegłam do jednej z pielęgniarek pchających go i zadałam pytanie bez ceremonii typu "Dzień Dobry" :
- Do jakiej sali go zabieracie ?
- Trzysta pięćdziesiąt dwa - odpowiedziała bez emocji rodowłosa.
Pokiwałam głową, ale chyba tego nie zauważyła, bo byłam już na schodach jakieś 10 metrów dalej. Po chwili byłam już w sali wejściowej szpitala gdzie czekały moje przyhaciółki : Sabina, Jowita i Antosia (Tosia). Wszystkie trzy zaczęły gadać jak najęte trzy po trzy. Nie dało się tego słuchać.
- Zamknąć japy i dajcie mi dojść do słowa! - ryknełam na nie. Uciszyły się jak za dotknięciem magicznej różdżki. - Wszystko jest dobrze. Za dwie godziny wyjdzie z narkozy i będzie można no zobaczyć.
- Awiec co tera, spytała Sabina.
- Czekam - odparłam. - Jedzcie na lekcje. Powiedzcie w szkole, że wszystko jest dobrze i że z nim zostanę.
Pokiwały głowami. Prztuliły mnie na pożegnanie. Patrzyłam jak wychodzą na parking i Tosia dzwoni po taksówkę.
Ruazyłam do baru myśląc o Brajanie. Doszłam do lady i zamówiłam sobie duża kawę. Z dostatkiem kofeiny usiadłam przy dwuosobowym stoliku i zaczęłam wertować jakaś gazetę.
...................................................................................................
Hej dzięki za kometarze. Mam nadzieję, że się podoba. Wiem ten rozdział był dosyć nudny ale, później akcja się rozkręci :D
CZYTASZ=KOMENTUJESZ!!
Mrrraśnie *.* czekam na nexta ♥♡♥/agatxxd
OdpowiedzUsuńRozdział jest ciekawy :* Mam nadzieję że ciąg dalszy będzie jeszcze ciekawszy <333
OdpowiedzUsuńFajne :)
OdpowiedzUsuńciekawe opowiadanie *-* boskiee, jestem naprawde ciekawa co bedzie dalej ;)
OdpowiedzUsuńPS. Zapraszam na mojego bloga ;)
haikyuustory.blogspot.com
Zajebiste *_*
OdpowiedzUsuńPiękne *u*
OdpowiedzUsuńPaulina K.
Cudowne!! <3
OdpowiedzUsuńCudnie :*
OdpowiedzUsuń