sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 11

Oczami Klaudii
   - Tylko ona tu jest?
   - Tak.
   - To straszne.
   - Miała dużo szczęścia.
   - Bardzo dużo. Żadnych zadraśnień, nawet rysy, nie to co…
   - Nie to co inni.
   Przez tą krótką wymianę zdań jeszcze mniej rozumiałam. Nie otwierałam oczu od czasu kiedy odzyskałam przytomność, czyli jakąś godzinę temu. Chyba byłam w szpitalu: te wszystkie pikania i zapach.
   Ktoś cały czas gładził moją dłoń. Miałam nadzieję, że to mój Brajan.
   W końcu się przełamałam i uniosłam powieki. To nie był mój chłopak, tylko… moja matka! Uśmiechała się do mnie. Rozejrzałam się po sali. Nigdzie go nie było, tylko matka (!) i babcia.
   - Gdzie On jest? – spytałam.
   Obie kobiety spojrzały po sobie ze smutnymi minami.
   - GDZIE ON JEST? – powtórzyłam pytanie ze złością podnosząc się do pozycji siedzącej.
   - Klaudia, skarbie -  zaczęła matka, ale ja już wiedziałam co powie, jednak nie chciałam w to wierzyć. Nadal miałam nadzieję, że to nie prawda.
   Rozpłakałam się, jeszcze zanim skończyła.
   - On nie żyje – powiedziała spuszczając głowę.
   - Nie! – krzyknęłam. – Nie wierzę Ci Chcesz mi tylko znowu zniszczyć życie tak, jak rok temu! On żyje, a ty kłamiesz!
   Schowałam twarz w dłoniach i podkurczyłam kolana.
   Po chwili usłyszałam głos, który już znałam.
   - Niestety Klaudio, to prawda.
   Doktor Marczak. Znowu.
   - Próbowaliśmy Go reanimować. Bez skutku – podszedł do mnie i zaczął coś spisywać w wielkim notesie czy jak to się tam nazywało. – Proszę, oto wypis. Nic Ci nie jest. Możesz iść do domu.
   Wzięłam kartkę podawaną mi kartkę bez słowa.
   - Będę mogła go zobaczyć? – zapytałam czując, że kolejne łzy ciekną mi po policzkach.
   - Tak, sala czterysta trzydzieści dziewięć. Idź, jak tylko będziesz gotowa.
   Pokiwałam głową, a lekarz wyszedł.
   Babcia i matka spojrzały na mnie. Co moja „matka” w ogóle tu robiła?! Teraz sobie o mnie przypomniała?!
   - Co ty tu robisz?! – rzuciłam pytanie ze złością.
   - Klaudia, proszę Cię. Da teraz z tym spokój.
   - Okej, dam, ale wypierdalaj stąd! – pokazałam je drzwi. – Do domu!
   Pokiwała głową i wymaszerowała.
   Gładko poszło.
   Poprosiłam babcię, by wyszła, wzięłam przygotowane wcześniej ubrania (pewnie przez matkę), zebrałam wszystkie rzeczy i ruszyłam do sali czterysta trzydzieści dziewięć, która była na piętrze wyżej.
   Podczas ostatniego tygodnia poznałam ten szpital na wylot. Zaraz po tej myśli przypomniało mi się dlaczego znowu tu jestem i dlaczego nie wychodzę, tylko zagłębiam się w budynek.
   Z kamienną twarzą weszłam do pomieszczenia.
   To co ujrzałam przerosło wszelkie moje oczekiwania.
   Że widok był straszny to mało powiedziane. Ciało wyglądało strasznie. Z ubrań chłopaka nie zostało zbyt wiele, gipsu już nie miał. Cały był w otwartych ranach w około zaschniętą krwią.
   Mimo wszystko nic tak nie przykuło mojej uwagi, jak jego twarz. Blada, niewzruszona i (przede wszystkim) spokojna, a kąciki ust miał lekko uniesione. Wyglądał jakby spał, ale tylko z twarzy.
   Gdy tylko to zobaczyłam kolana się pode mną ugięły. Padłam na posadzkę, znów zalewając się łzami. Powróciło do mnie wszystko: dźwięk pękających szyb, gniecionego metalu, pisk opon. Tego wszystkiego było za dużo! Przypomniała mi się wcześniej wspomniana rozmowa: czy tylko ja przeżyłam?
   Doczołgałam się do łóżka jak jakiś menel (i tak było pusto). Pochwyciłam rękę w bliznach od żyletki, sprzed ponad roku i wcześniej, i ranach po wypadku. Zamknęłam oczy przyciskając czoło do nieruchomej dłoni.
   - Dlaczego Ty zginąłeś?! – krzyknęłam przez zaciśnięte zęby. – To ja chciałam umrzeć! Pamiętasz?!
   - Coś się zmieniło między wami od naszej ostatniej rozmowy?
   Podniosłam głowę.
   - Tak – potwierdziłam.
   Na moim ramieniu spoczęła dłoń doktora Marczaka.
   - Współczuję, był dobrym chłopakiem. Rozumiem Cię.
   - Rozumie Pan?! – zakpiłam nagle przestając płakać. – Naprawdę Pan rozumie?! Gówno rozumiesz! Nie straciłeś najważniejszej osoby w swoim życiu, więc nie pierdol, że mnie rozumiesz! – i znów potok łez spłyną mi po policzkach.
   Nawet nie wiem w którym lekarz się ulotnił. Nie wiem także ile czasu tam spędziłam. Świat jakby się zatrzymał , a mi nie zostało nic innego, jak wpatrywanie się w martwego chłopaka z większą intensywnością (o ile to możliwe) niż za jego życia. Miałam pustkę w głowie.
   Z amoku wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu.
   - Halo? – zapytałam łamiącym się głosem.
   - Klauduś schodzisz? – spytała babcia.
   - Tak. Daj mi chwilkę – zająkałam się.
   - Czekam.
   Rozłączyłam się.
   Spojrzałam na chłopaka. Wstałam i pochyliłam się nad jego uchem.
   - Zawsze razem mimo to – wyszeptałam.
   Musnęłam zimne usta chłopaka.
   Dostałam się do samochodu babci niewiele myśląc. Po drodze wszystko co widziałam wydawało mi się jakieś szare i smutne, jakby cały świat pogrążył się w żałobie i zaczął znikać wraz ze mną.
***
   - Klaudia.
   Ktoś potrząsną moje ramie.
   - Klaudia!
   Otworzyłam oczy, w których były jeszcze dowody tego, że znowu płakałam. Leżałam na moim wielkim łóżku, na którym ostatniej nocy spałam i kochałam się z Brajanem w ciemnościach. Tej nocy nawet księżyca nie było widać przez chmury. Babcia szarpała mnie za ramie.
   - Tak?
   - Idź się umyj, jest dwunasta w nocy – poleciła.
   Pokiwałam głową.
   Gdy wyszłam z łazienki po pół godzinie już wiedziałam, że nie zasnę. Uwaliłam się na łóżku i wgapiłam się w sufit, który o te porze był szary.
   Usłyszałam pukanie do drzwi mojej sypialni.
   - Jak się czujesz, wnusiu? – spytał dziadek, wystawiając głowę.
   - Źle – rzekłam beznamiętnym tonem. – Ja się czuję źle. Ja się czuję źle!
   Wszedł do pokoju.
   - Rozumiem Cię.
   - Kolejna osoba, która mnie niby „rozumie” – narysowałam w powietrzu cudzysłów. – Co w sobie wszyscy myślicie? Że mnie rozmiecie tak na prawdę? Nie zrozumiecie mnie dopóki nie stracicie kogoś dla was najważniejszego.
   - Nie mów tak, proszę. Wcale go nie kochałaś, a on Ciebie także.
   - Słucham? – usiadłam. – Dziadek teraz będzie mi prawił kazania tak jak Jemu wczoraj rano? Co Ci w ogóle do głowy przyszło?! On mnie kochał, a ja jego! Nie byłe ze mną tylko dla pieniędzy!
   Wciągnął głośno powietrze.
   - Co myślałeś, że się nie dowiem?! Patrz, dowiedziałam się! I to bardzo szybko!
   - Nie wiem o czym mówisz – stwierdził.
   - Na prawdę? Ja wiem kiedy On kłamał. I wiem kiedy Ty, dziadku, kłamiesz.
   - Myślałem po prostu, że nie jest dla Ciebie odpowiedni.
   - Był odpowiedni i to bardzo! – wrzasnęłam.
   - Przepraszam.
   - Przepraszać to powinieneś Jego, a nie mnie. Szkoda, że już nie zdążysz.
   Wyszedł z  pokoju po chwili ze spuszczoną głową.
   Chwyciłam potrójne zdjęcie w połączonych metalowych ramkach z biurka.  Na jednym zewnętrznym był Brajan i ja tulący się. Na drugim zewnętrznym było nasze wspólne zdjęcie z koncertu Billego Talenta. Oba robiła nam Tosia. Na tym pośrodku był Brajan w czapce krasnal, i w jego ulubionej siwej bluzie, i z tym swoim pięknym uśmiechem, który tak uwielbiałam. Tym samym uśmiechem, którym mnie obdarzył dwa dni temu chwile po tym jak całowaliśmy się pod drzewem w ogrodzie.
   Rzuciłam się do tyłu na poduszki przykładając zdjęcia do piersi. Po moim policzku poleciała jedna jedyna łza. Otarłam ją szybko.
   - Przejdziemy przez to razem – szepnęłam w ciemność.
***
   Wstałam jakaś ospała o siódmej rano. Spałam tylko pięć godzin! Nadal wszystko wydawało się szare.
   Zeszłam na dół w celu zrobienia sobie mocnej kawy. Idąc musiałam minąć pokój Brajana, co przyprawiało mnie o bolesne kłucie w sercu. W drodze powrotnej zobaczyłam coś dziwnego. Drzwi były uchylone i dochodził z nich jakiś dźwięk. Po dłuższym podsłuchiwaniu zrozumiała, że to dziadek rozmawiający z kimś przez telefon. Jego głos mówił, że jest w niebo wzięty.
   Po chwili wszystkie nici łączące mnie z nim przerwały się. Tak w jednym krótkim momencie.
   Mój ulubiony kubek roztrzaskał się na setki małych kawałków kalecząc mi stopy i nogi, choć nie tak jak moje serce wczoraj – na miliony kawałków. Na podłodze pojawiła się wielka ciemnobrązowa plama po kawie.
......................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................
Przepraszam za moją długą nieobecność komputer miałam w naprawie. No, ale już jestem. Zgodnie z prośbami próbuję pisać dłuższe rozdziały. Dziękuję za wypytywanie się mnie, kiedy następny rozdział. Jeszcze raz przepraszam.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ

8 komentarzy:

  1. napisz jutro kolejny rozdział ,błagam

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne :* Nie mogę się doczekac następnego *0*

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Cię! To jest piękne. Czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Taka piękna historia, szkodaa że tak się skończyła :(

    OdpowiedzUsuń
  5. No fajnie fajnie, dziadek zabił Brajana czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń