Wyszło tak jak zaplanowałam. Żyletka, drogie wino mamy i most.
Siedziałam na barierce wymachując nogami. W lewej ręce trzymałam drogocenną butelkę, a w prawej ważny kawałek metalu.
Postawiłam wino na barierce obok mnie i żyletką zwinnie przecięłam sobie żyły. Nawet nie bolało. Pociągnęłam kilka łyków alkoholu, a po chwili dopiłam wszystko do końca. Wrzuciłam butelkę i żyletkę do wody pode mną.
Stanęłam na samej krawędzi mostu. Spojrzałam w dół. Ciemna toń wody nocą wyglądała jeszcze straszniej niż za dnia. Krew z mojego nadgarstka kapłała częściowo na most częściowo w dół.
A potem zrobiłam ostatni krok w moim życiu...
***
KILKA DNI PÓŹNIEJ...
Przykucnęłam na grobie na przeciwko mojego.
Myślenie o tym, że już nie żyje nie przeszkadzało mi. Przychodziło mi to naturalnie. Trudniej przychodziło mi patrzenie teraz na twarz mojej mamy, babci, taty, brata, Sabiny, Tosi, Jowity, nawet Kamila (wiem, że mnie kochał i bardzo żałuje, że doprowadził mnie do poronienia). Były takie smutne.
Tak, nie żyję. Więc co robię na ziemi?! Długo zdawałam sobie to pytanie. Przypomniało mi się, ze starych podań pogańskich (tak ja i moje uwielbienie do historii), że dusze samobójców stawały się upiorami (zobacz: Adam Mickiewicz "Dziady cz. 2" - "Upiór"). Super. Czyli co? Zostałam skazana na wieczne potępienie, bo nie chciałam żyć bez Brajana? Po prostu ZAJEBIŚCIE! Nikt mnie nie widzi, nikt mnie nie słyszy. Teraz do końca będę sama?!
Wstałam i skrzyżowałam ręce na piersi.
- To ty miałaś żyć.
Ten głos. Głos, który już znałam. Hah, znałam! To było mało powiedziane!
Poczułam (pierwszy raz od śmierci poczułam!) dłoń na moim ramieniu. Otoczył mnie znajomy zapach. Zapach domu. Wiedziałam kto za mną stoi.
- Mylisz się. Ty miałeś żyć.
Brajan staną przede mną. Wyglądał jak w ten dzień kiedy się całowaliśmy w ogrodzie mojej babci. W ten dzień kiedy się kochalismy. Podzielił mój samotny los?
- Życie bez Ciebie nią miałoby sensu - dodałam.
- Klaudia - dotknął mojego policzka, ocierając łzę, która niespodziewanie popłynęła.
- Kocham Cię - wyszeptałam.
- Kocham Cię - zawturował mi.
Pocałował mnie. Smak jego ust przyprawił mnie o dreszcze.
Przerwał po dłuższej chwili.
- Czekaj. Ktoś chciałby cię poznać.
Usłyszałam perlisty śmiech. Śmiech, który także słyszałam, ale tylko w mojej wyobraźni. Tuż obok mojej mamy stojącej wraz z innymi pogrzebowymi gośćmi, pojawił się ten sam mały chłopczyk, który nawiedził mnie w wizjach, no może trochę starszy.
- Mamusiu! - krzyknął.
Do oczu znów napłynęły mi łzy. Malec pobiegł do mnie w podskokach i wtulił się we mnie.
- Wiem, co teraz myślisz. Tak, to jest nasze dziecko - powiedział Brajan. Tak jak kiedyś wiedział co mam na myśli. - Nie wymyslilaś mu imienia - zauważył. - Nazwałem go Mateusz.
Wzięłam Mateusza na ręce.
- Podoba mi się - nie skłamałam. - Pasuje do niego.
- Jesteś gotowa, mój aniołku? - spytał po dłuższej chwili tulenia się z moim synkiem.
- Na co? - zdziwiłam się.
- Żeby wrócić do domu? - moja twarz musiała wyrażać jeden wielki znak zapytania, bo ciągnął dalej. - Kiedyś mówiłaś, że ci co się samookaleczają to anioły, które chcą wrócić do domu.
Tak bardzo dobrze to pamiętam. Nie chciałam wtedy usprawiedliwić samej siebie, po prostu podchwyciłam to kiedyś z jakiegoś filmy, który oglądała moją mama.
- Nie sądzę, żeby mnie w niebie przyjęli.
- Czekają na ciebie - zaskoczył mnie.
- Na mnie?
Przytaknął. Postawiłam chłopczyka na ziemi.
- Okej - spróbowałam udawać, że coś rozumiem. Marnie mi to wychodziło. Spojrzałam w stronę żałobników. - Muszę jeszcze tylko coś załatwić.
Podeszłam do mamy i położyłam jej dłonie na ramionach. Nie wyglądała jak moja mama. Wyglądała strasznie.
Niczym Tristan z cyklu książek "Pocałunek Anioła" spróbowałam do niej przemówić.
- Mamo. Pamiętam jak byłam mała powiedziałaś mi, że muszę być twarda. Czas, żebyś posłuchała się samą siebie. Dasz radę.
Teraz wyglądała jakby nie chciała mnie słyszeć. Jakby powstrzymywała sama siebie.
Już miałam wracać do moich chłopaków, gdy nagle mi się coś przypomniało. Podeszłam do Kamila.
- Kamil, ogarnij się! - krzyknęłam mu w twarz. - Ogarnij swoje życie! Przestań pić! Zobacz obok stoi dziewczyna która mi kiedyś powiedziała jak bardzo cię kocha! - obok niego stała moją przyjaciółka Tosia. Przejrzałam się im. Pasują do siebie. To była prawda. Dziewczyna wyjawiła kilka dni przed pierwszym wypadkiem Brajana, że zakochała się w nim.
Rozejrzał się zdezoriętowany. Po chwili powoli i nie pewnie pokiwał głową. Spojrzał mi prosto w oczy!
Odwróciłam się. Moja mama też się na mnie patrzyła i też kiwała głową.
- Brajan! - zawołałam podbiegłam do niego. Stał z moim, yyy sorry, naszym synem na barkach, na pustych wzgórzach cmentarza. Złapałam go za rękę. - Oni mnie słyszą?
- Tak, jeżeli mówisz do nich wprost - objaśnił. - Tak jak ty teraz do mamy i Kamila.
- Dlaczego ty nic do mnie nigdy nie powiedziałeś?
- Masz zamknięty umysł - odniósł się do wcześniej wspomnianej książki.
- Czyli teraz co? - spytałam. - Prowadź mnie mój wybawco!
Ruszyliśmy w stronę słońca. Rzuciłam ostatnie tęskne spojrzenie w stronę moich bliskich.
- Będzie mi ich brakować - oświadczyłam. - Wszystkich.
- Mi też - przez chwilę milczeliśmy. - Chyba nie muszę ci powtarzać, że cię kocham?
- Nie, nie musisz. Też Cię kocham.
- Jesteś Aniołem.
- Co?
- Mama mówiła, że ci co mają skaleczone nadgarstki to Anioły.
- Nie jestem Aniołem.
- Ależ jesteś. Mama mówiła, że tylko Anioły się okaleczają, bo nie lubią życia na ziemi. Są zbyt wrażliwi na ból innych i swój własny. Ten świat ich niszczy i chcą wrócić do Nieba.
- Twoja mama jest bardzo mądra.
- Dziękuję. Też jest Aniołem, ale wróciła już do domu.
KONIEC
..............................................................................................................................
I to już koniec. Chciałabym podziękować wszystkim co czytali tego bloga. Nie potrafię wyrazić tego jak bardzo jestem wdzięczna za wszystko wszystkim. Za komentarze, za (narazie) prawie 4,000 wyświetleń, za dopytywanie się mnie prywatnie na Facebooku. Jeszcze raz bardzo dziękuję. Wszyscy mnie motywowaliście. Pisanie tego to była wspaniała przygoda. Dziękuję mojej przyjaciółce Basi, Agacie i (oczywiście) Dominice! Jesteście wielkie!